Hector Berlioz

Wiedziony swą zwykłą nieufnością, stanąłem za [dyrygentem] Habeneckiem i zwrócony doń tyłem czuwałem nad grupą kotłów, których nie mógł widzieć, zbliżała się bowiem chwila, kiedy miały one wziąć udział w ogólnej utarczce. Moje "Requiem" liczy może tysiąc taktów. Dokładnie w tym takcie, [...] gdzie tempo zwalnia, gdzie instrumenty blaszane grają swą straszliwą fanfarę, w tym jedynym takcie, w którym działanie dyrygenta jest bezwzględnie konieczne, Habeneck opuszcza pałeczkę, wyciąga spokojnie tabakierkę i bierze szczyptę tabaki. Patrzyłem stale w jego stronę; natychmiast wykręcam się na pięcie, rzucam się przed niego, wyciągam ramię i znaczę cztery długie części taktu nowego tempa. Orkiestry idą za mną, wszystko idzie w porządku, prowadzę część aż do końca i osiągam efekt o którym marzyłem. Kiedy przy ostatnich słowach chóru Habeneck ujrzał, że „Tuba mirum” jest ocalone, rzekł do mnie: „Zimny pot na mnie wystąpił, bez pana bylibyśmy zgubieni!” - „Tak, wiem o tym dobrze” - odpowiedziałem patrząc na niego uporczywie. Nie dodałem ani słowa więcej… Czy zrobił to umyślnie?.. Byłożby możliwe, by ten człowiek […] śmiał zamyślić i spróbować popełnić taką niską zbrodnię?.. Nie chcę o tym myśleć… Ale nie wątpię o tym. Niech mi Bóg przebaczy jeśli go obrażam. Powodzenie „Requiem” było zupełne, wbrew wszystkim spiskom, podłym czy strasznym, półoficjalnym i oficjalnym, które chciały mu się przeciwstawić.  [...] Biedni kompozytorzy! Nauczcie się dyrygować swoją muzyką, i dobrze dyrygować, bo najniebezpieczniejszym z waszych interpretatorów jest dyrygent, nie zapominajcie o tym. [H. Berlioz, "Z pamiętników", PWM, Kraków 1966, s.178-179, 193]

Pan nam nie ufa

Wieczorem, w dzień koncertu, nie byłem [...] wolny od niepokoju. […] oto czego się obawiałem: w wielkich częściach „Requiem” cztery małe zespoły instrumentów blaszanych zawierają trąbki i kornety w różnych strojach (B, F, Es); […] Jakiś zdrajca mógł więc zagrać w „Tuba mirum” fanfarę w F zamiast fanfary w Es, licząc, że wywoławszy taką okropną kakofonię wytłumaczy się mówiąc, że pomylił krąglik. W chwili gdy mieliśmy zacząć „Dies Irae”, opuściłem swój pulpit i obchodząc orkiestrę, zażądałem od wszystkich muzyków grających a trąbce i kornecie, by pokazali mi swoje instrumenty. Przeglądałem je, badając z bliska napisy umieszczone na różnych krąglikach, in F, in Es, in B; aż kiedy doszedłem do grupy, w której znajdowali się bracia Dauverne, muzycy Opery, starszy przyprawił mnie o rumieniec, mówiąc: „Och, proszę pana! Pan nam nie ufa, to niedobrze! Jesteśmy uczciwymi ludźmi i kochamy pana”. Cierpiąc z powodu tego wyrzutu […] zaniechałem już dalszego przeglądu. [H. Berlioz, op.cit., s.215-16]

Prawe ramię omdlałe

Miałem zespół złożony z sześciuset wykonawców - chórzystów i instrumentalistów. […] Nie pojmuję teraz, jak zdołałem nauczyć w tak krótkim czasie (w tydzień) tak trudnego programu muzyków zebranych w podobnych okolicznościach. Dopiąłem tego jednak. Biegałem z Opery do Théâtre-Italien, gdzie wynająłem tylko chórzystów, z Théâtre-Italien do Opery Komicznej i do Konserwatorium, dyrygując tu próbą chórów, tam próbami części orkiestry, patrząc na wszystko własnymi oczami i nie zdając się na nikogo w doglądaniu tych wszystkich prac. Wziąłem potem do foyer Opery kolejno moje dwa zespoły instrumentalne; zespół smyczkowy ćwiczył od ósmej rano do południa, a zespół instrumentów dętych od południa do czwartej. Pozostawałem w ten sposób na nogach, z pałeczką w ręce, przez cały dzień; miałem gardło w ogniu, głos zgaszony, prawe ramię omdlałe; omal nie zasłabłem z pragnienia i zmęczenia, kiedy wielka szklanica gorącego wina, podana mi miłosiernie przez któregoś chórzystę, dała mi siłę do skończenia tej uciążliwej próby. [H. Berlioz, op.cit., s.213-14]

Toscanini

Próby Toscaniniego […] były straszne! […] Orkiestra bała się go panicznie! Między pokojem mistrza i podium ustawiano czujki sygnalizujące jego nadejście. […] Zdarzało się i tak, że Toscanini w przystępie wściekłości bił instrumentalistów po głowach […]. Leo Slezak usłyszał któregoś ranka, że jest nie tenorem, lecz bydlakiem [J. Waldorff, "diabły i anioły", PWM 1971, s.58]

Hans von Bülow 

Hans von Bülow w późnym okresie działalności, choć przecież artysta wielkiej klasy, zachowywał się na estradach jak kabotyn. Skoro miał prowadzić którąś z symfonii Beethovena, w przerwie najpierw ukazywał się woźny i z wielkim hukiem ściągał z estrady dyrygencki pulpit, żeby dla wszystkich było niewątpliwe, iż maestro poprowadzi Beethovena z pamięci. Szacunek dla kompozytora okazywał […] takim sposobem, że utwory jego prowadził mając na rękach skórkowe białe rękawiczki. Tylko przed Marszem żałobnym z Eroiki zmieniał białe rękawiczki na czarne. [J. Waldorff, op.cit., s.40]





Hector Berlioz (1863), zdj. Pierre Petit, Bibliothèque nationale de France / Wikipedia



Arturo Toscanini, The George Grantham Bain Collection, Library of Congress / Wikipedia